Dom w Zgierzu z elementów prefabrykowanych

Dom nad Łąkami

Pod Łodzią można poczuć się jak w Bieszczadach

Magazyn Dom – wyborcza
Kamilla Sierocka, 25 marca 2017 r.
fot. Tomasz Stanczak
Jest tu prawie jak w Bieszczadach – dookoła rozpościerają się łąki. Na tle ich szarych i beżowych pióropuszy stoją czerwono-białe, drewniane zabudowania
Wszystko tu ma swoją nazwę, a gospodyni Klaudia prowadzi nas najpierw do zabudowań dla zwierząt. Bo choć mieszkają w podłódzkim Zgierzu na Kuraku, to oboje z mężem Pawłem postanowili zbudować niewielki folwark. Chcieli, aby było tu miejsce nie tylko dla nich i ich 19-letniego syna, ale także dla kur (cztery), psów (trzy) i kotów (sześć). Kury mieszkają – a jakże – w czerwono-białym kurniku pod nazwą Bistro Le COQ, psy także w czerwonych budach (Laki, Luka, Bagi).
Tuż za nimi stoi 30-metrowy garaż, który jednocześnie pełni rolę pomieszczenia gospodarczego i... sali koncertowej, bo pan Paweł na niedawne 50. urodziny dostał saksofon.
– Tak naprawdę to ten dom powstał właśnie przez zwierzęta, które bardzo kochamy. Psy i koty to znajdy, a kury dostał syn. Na początku psy nie bardzo za nimi przepadały, ale kiedy zwęszyły, że to one dają te pyszne jajka, są już pod ochroną – śmieje się Klaudia. Dziś dietetyczka, kiedyś pracownik korporacji, właścicielka herbaciarni. – Ze względu na chorobę musiałam zmienić nie tylko pracę, ale także mieszkanie. Powoli tracę wzrok, dlatego tak bardzo ważne jest miejsce, gdzie żyję. Mój dom musi mi pomagać w codziennych czynnościach – dodaje Klaudia.
Z myślą o zwierzakach gospodarze tak zorganizowali teren, aby psy i koty nie wchodziły sobie w paradę i nie zdemolowały ogródka. Dlatego pomiędzy zabudowaniami stanęły niewysokie białe płotki. Każda część ogrodu ma swoją nazwę: secret garden to miejsce wypoczynku, tam, gdzie rosną kwiaty – to flowers garden, miejsce poziomek nazywa się sweet garden, a w rustic garden rosną zioła. Jest także drogowskaz to the beach – pokazuje drogę nad staw na sąsiedniej działce. Klaudia uwielbia prace ogrodnicze. Po prawej stronie domu na wysypanym białym żwirem terenie stoją wymurowane miejsca dla roślin. Choć nie widać ich jeszcze, wiemy, że rosną tu różne rodzaje sałat, poziomki, które owocują aż do początków zimy, czy całe mnóstwo ziół. Jest też miejsce na małą szklarnię. Dawna sławojka zyskała nowe przeznaczenie i nazwę: dziś to La Szopa na narzędzia. Do domu wchodzi się z dwóch stron – od ganku, z którego jest widok na niewielki staw na sąsiedniej działce. My wybieramy wejście od strony wschodniej, czyli od wjazdu na działkę. Ale i tu niespodzianka – dom ma dwie pary drzwi. Które wybrać? – To zależy, czy mamy ze sobą zakupy lub inne paczki. Wtedy wybieramy wejście po prawej, bo ono prowadzi wprost do spiżarni. Te po lewej to wejście główne.

Od momentu uchylenia drzwi wita nas piękny zapach róż, cytrusów, ciepła i drewna. Przedpokój jest niewielki, ale od razu wiadomo, że jesteśmy w... angielskim domku na peryferiach.
Na tapetach ścian i siedzisku królują róże. Obok drewnianych drzwi wisi telefon stylizowany na taki z przełomu wieków. – Działa – zapewnia pani domu. Wchodzimy do domu, a tu w centralnym punkcie stoi duży, szary piec. Nazywa się Tulikivi i wykonany jest ze skały steatytowej. – Nie kosztował mało, bo 35 tys., ale zależało nam na ogrzewaniu maksymalnie ekologicznym oraz takim piecu, który dodatkowo będzie miał piekarnik. Ten piec opalany jest drewnem, a w ciągu 5 lat, gdy tu mieszkamy, jeszcze nie zdarzył się rok, abyśmy wydali rocznie 600 zł na opał – opowiada Klaudia. Piec jest wysoki na 180 cm i jest ulubionym miejscem kotów. Nic dziwnego, bo fajnie jest usiąść tuż koło jego ciepłych ścian. – Ogrzewamy nasz dom tylko nim, ale w razie czego na suficie mamy zamontowaną matę grzejną na podczerwień. Kiedy się włączy, to tak jakby z góry padało na nas ciepło słońca. Sprawdziła się, kiedy byliśmy przeziębieni. Działanie maty można zaprogramować na dowolny czas i temperaturę – opowiada Klaudia.
Niechętnie opuszczamy siedzisko przy piecu. Ale było warto, bo reszta domu jest równie ciekawa i przytulna. Po lewej są trzy pary drzwi. Pierwsze prowadzą do gabinetu pana domu, kolejne do pokoju syna, który urządzono w stylu kolonialnym. Pomiędzy pokojami wejście do toalety. Tu na podłodze czarno-biała terakota, na ścianie fototapeta z Montmartre. – Lubię to miejsce w Paryżu – wspomina Klaudia.
Z chęcią wracamy do salonu, aby zapaść się w miękkiej kanapie ustawionej vis-á-vis pieca. Przytulnie tu, ciepło. W drewnianych oknach lekkie firanki i zasłony w róże. Za kanapą, na półkach pokaźna kolekcja lalek. – Trochę tu jak w mojej herbaciarni. Bardzo lubiłam to miejsce, więc kiedy zapadła decyzja o jej likwidacji, postanowiłam jak najwięcej mebli i dekoracji przenieść do domu. Niektóre z nich własnoręcznie odmalowałam, zasłony też uszyłam sama, choć fakt – krzywo. W ogóle lubię wszystko przerabiać, przefarbowywać. To takie drugie życie rzeczy – śmieje się Klaudia.
Z saloniku wchodzimy do sypialni. Tu króluje duże łóżko, z narzutą w różyczki i wnękowe drewniane szafy. Na ścianach kolekcja zdjęć sławnych aktorek. Dekoracyjną funkcję pełni manekin – też ozdobiony własnoręcznie w róże przez panią domu.
Pomiędzy salonem a kuchnią stoi stół. Gospodyni częstuje nas herbatą z różanymi konfiturami. Wszędzie stoją bibeloty: imbryczki, filiżanki, nawet stara maszyna do szycia – pamiątka rodzinna też znalazła swoje miejsce. Pod sufitem zamontowano półki, a na nich ustawiono owalne lub okrągłe pudełka. Zaglądamy do łazienki: tu drewniana boazeria. – Choć odradzano mi takie rozwiązanie, byłam nieugięta – stwierdza Klaudia. Jest tu też wanna na lwich łapach, umywalka wmontowana w drewnianą półkę i fińska sauna. Póki co jeszcze nieczynna i zaadaptowana na suszarnię i... drugie ulubione miejsce kotów.

Gospodyni zaprasza do stołu. Częstuje herbatą z różanymi konfiturami.
– Kiedyś w korporacji kierowałam nawet 70-osobową grupą. Zawsze byłam czynną osobą. Kiedy zachorowałam i przeszłam na rentę, dobijała mnie bezczynność. Ale w sumie ta moja choroba to błogosławieństwo, bo wreszcie mogę robić to, co kocham: pielęgnować ogród, hodować ekologiczne warzywa, ulepszać i upiększać dom. Całą wcześniejszą aktywność przelałam właśnie na takie działania. Dopóki widzę, to moja choroba ma więcej plusów niż minusów. Oczywiście póki ktoś nie zostawi szpadla czy grabi w nieodpowiednim miejscu – żartuje Klaudia.

Dom Klaudii i Pawła ma 120 m kw. Wraz z garażem, kurnikiem, budami dla psów oraz warzywnym ogrodem stoi na 900 m kw. działki. Dom jest w całości drewniany. Został przywieziony z Finlandii w gotowych elementach. Budowa trwała tylko 2 tygodnie pod okiem supervisora z Finlandii. Dom kosztował 400 tys. zł bez wykończenia, bez ścian działowych ok. 15 do 20 proc. taniej niż dom murowany o tej samej powierzchni.

Zobacz też: